Jestem mamą. I będę mamą. Tak przynajmniej powinnam o sobie mówić, skoro urodziłam, wychowuję, karmię, ubieram, bawię już prawie trzy lata, a teraz sprawdzę wszystko od początku. Kocham moją córkę aż do bólu, ale czasami zastanawiam się, czy naprawdę jestem mamą optymalną (idealnych nie ma).
Z racji ciąży postanowiłam "pokatować się" odrobinę pomysłami innych przyszłych i obecnych mam na jednym z ogólnopolskich for. I dowiaduję się, że
- dzieci małe wozi się w wózkach jak najdłużej, najlepiej do 4 roku życia
- 2,5 letnie dziecko wcale nie musi umieć zakładać butów
- to samo dziecko absolutnie nie musi samo się ubierać
- żłobek, to naprawdę zło
To tylko przykłady dotyczące wychowywania dzieci.
Jestem wyrodną matką. Nie wsadziłam córki do wózka od wakacji, kiedy skończyła 14-15 miesięcy. Trochę z wygody - pakowanie wózka do tramwaju rano, w pośpiechu, w drodze do żłobka, było niewygodne, wolałam na ręce dziecko wziąć, a poza tym dla dziecka powroty stanowiły ciekawy spacer. Teraz córka sama mówi, że w wózkach jeżdżą dzidzie, a nie dziewczynki. Rozumiem korzystanie z wózka do drugiego roku życia, ale do czwartego? Dla mnie to kalectwo.
Córka od samego początku wszystko chciała robić sama. Obecnie, żeby jej pomóc, muszę negocjować. Możliwe, że to zasługa żłobka, nie wiem. Natomiast wolę wstać 20 minut wcześniej albo spóźnić się 5 minut, ale dać jej samej wszystko zrobić, a potem tylko wprowadzić kosmetyczne poprawki. Ona ma frajdę i jest z siebie zadowolona, ja pękam z dumy i wszyscy są szczęśliwi. Do butów zachęcałam ją samą - dobra okazja do nauczenia prawo i lewo.
Mamy dobry żłobek, dobrą kadrę. Córka zna więcej piosenek niż ja pamiętam z dzieciństwa, je wszystko, co w domu nie ma miejsca, uczy się zachowań w grupie i jest zadowolona. Oczywiście - mogłam sobie wmawiać, że jej się podoba, dopóki nie umiała mówić. Teraz dziecko śmiało wyraża każdą opinię i czasami jest w tym rozbrajająca. Nie wiem, czy gdybym spędziła z dzieckiem trzy lata w domu, umiałabym ją nauczyć wszystkiego - pewnie tak, w końcu większość znajomych z mojego pokolenia o żłobkach tylko słyszało, a edukację rozpoczęliśmy w przedszkolu, ale czy na pewno?
Teraz jestem na etapie dowiadywania się, że za mało celebruję ciążę. Nie cieszę się wystarczająco, mój mąż za mało nade mną skacze i rozpieszcza, za mało wisi nad moim brzuchem. Nie rozmawiamy ciągle o dziecku, nie wyobrażamy sobie jeszcze, jakie będzie (może jak poznamy płeć, to się zmieni). Nie umiem rozczulać się nad każdą słabostką koleżanki z forum i w wielu słowach opisywać wsparcia, jakie dla niej mam, bo często nie mam. Uważam, że bardziej przydatne są rady praktyczne (poza idź do lekarza) niż biadolenie, głaskanie i "ojejowanie" przez kolejne trzy strony. Swoją drogą podziwiam kobiety, które czują, że jest z nimi coś naprawdę źle najpierw piszą na forum, a dopiero potem dzwonią do lekarza.
I ten ekshibicjonizm. Dla mnie sam fakt, że podałam miasto, wiek dzieci i od czasu do czasu podzielę się jakąś historią jest już wirtualnym obnażaniem się, odkrywaniem siebie i rodziny. Natomiast umieszczanie zdjęć USG, noworodków, dzieci, mężów, ślubnych, podawanie szczegółów, które pozwalają zidentyfikować osobę i odnaleźć - nie rozumiem. To nie jest forum zamknięte - bez rejestracji też można czytać i oglądać. Poza tym każdy może się zarejestrować i nie ma żadnego wpływu na to, kto czyta. Brrr.
Jestem złą kobietą.
Skoro już się nad sobą poużalałam, to teraz mogę pomyśleć - co dobrego by tu zjeść:)