wtorek, 18 maja 2010

Urządzanie z mojej strony...

Nie przesadziła żona z tą krwią przelaną. Jako osobnik nienawykły do wszelakich prac domowych innych niż gotowanie i sprzątanie, przelałem krew osobistą w walce z betonem ścian pancernym jak kadłub niejednego pancernika. Ale nic to, pieprzyk - jak ranę nazwała latorośl - znika, a suszarka dalej wisi, sukces jest.

Ale dużo jeszcze przede mną i nerw mnie trafia cichy czasami, że ja nie mam tak jak większość samców, że złapię za młotek, wiertarę i z browarem w pysku nawiercę, potnę, przewiercę, zamocuje i przymocuje. Na co mi teraz umiejętność rozmawiania z pijakami czy megazdolność wchodzenia na szafę, skoro szafka pod zlewem odlata i zamyka się tylko dlatego, że szybko weszliśmy z nią w dobre relacje... Ja nie mam nawet narzędzi poza śrubokrętem - i to krzyżakowym, bo inny mi niepotrzebny do grzebania w komputerowych bebechach. Dobrze chociaż, że meble z Ikei potrafię poskładać.

Jak pisze małżonka, brakuje nam wielu rzeczy. Dla dziecka musimy kupić prawie wszystko, dla żony do szpitala, prawie wszystko, i nie wiadomo jak, ale damy radę, kupimy wszystko co trzeba, chociaż z każdej strony pojawiają się czarne dziury wysysające domowy budżet. Damy radę, bo musimy i chcemy, i robimy wszystko, żeby się udało.

Dziesięć tygodni i pojawi się maleństwo... Kot już przestanie drapać, ja przestanę spać całkowicie, a żonka będzie spała jeszcze mniej. Ale będziemy razem :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Powered By Blogger

Powered by FeedBurner

 
Copyright © 2010 Dzień po dniu | Design : Noyod.Com